STOJAK: Miniatury

Fot. Mirosława Stojak

Sąsiadka

Po śmierci matki Danka bała się wszystkiego. Najbardziej jednak mieszkać i spać samej. Gdy robiło się ciemno, oczami wyobraźni, za każdym meblem i każdymi drzwiami w mieszkaniu, widziała duchy i stwory czyhające na jej życie. Pomimo 24 lat, jakie niedawno skończyła, bardzo przeżyła śmierć mamy, która była jej najlepszą przyjaciółką i spowiednicą. Choroba przyszła nagle i szybko odeszła, zabierając najukochańszą osobę. Trzy miesiące – tyle potrzeba było czasu, by przyzwyczaić się do odejścia z tego świata chorej mamy. Jednak nawet teraz , gdy myśli o jej nieobecności, w oczach ma łzy i smutek w sercu. To niesprawiedliwe, gdy dobre matki odchodzą zbyt szybko.

Na trzecim piętrze starej, poniemieckiej kamienicy, w której mieszkała, ciągle słychać było głosy, śmiechy i piski czwórki córek pani Ewy. Kobieta wychowywała je samotnie. Dziewczynki były grzeczne i uczynne. Szczególnie jedna – złotowłosa, piegowata Irenka zawsze serdecznie uśmiechała się do Danki. Często, mimo swojej wątłości, pomagała przy dźwiganiu zakupów, w zamian za co otrzymywała czekoladowego batonika. Dziewczynka nie chciała go przyjąć, ale Danka nalegała. W głowie kobiety zagościł mały, niewinny plan…

Już wieczorem Irenka siedziała przy starym, dębowym stole w mieszkaniu pani Danusi i przyglądała się, jak nauczycielka sprawdza dyktando napisane w cienkich zeszytach w linie. Zeszyty poukładane jeden na drugim tworzyły niemały stosik. „Też zostanę nauczycielką” – pomyślała dziewczynka i dalej przyglądała się, jak sąsiadka pracuje. Właśnie w tym momencie Danka zapytała dziecko, kim chciałoby zostać, jak dorośnie. Odpowiedź była krótka: – Nauczycielką!

I tym sposobem Danusi było raźniej, a Irenka też wiele skorzystała. Dziewczynka przychodziła do nauczycielki popołudniami, a z samego rana, gdy ta udawała się do pracy, wracała do swoich sióstr. Była zdolnym dzieckiem, szybko wchłaniała wiedzę, jaką przekazywała jej sąsiadka. Lubiły ze sobą przebywać. Dziewczynka czuła ciepło i dobroć, których brakowało jej u mamy.

Irenka wspomina poobiednie spacery na pobliskie łąki, gdzie rosły zioła i dziki bez. Zrywały ich całe naręcza. A potem pani Danusia suszyła je i dodawała do zup. Z czarnego bzu gotowała soki. Często też, gdy pogoda była smutna i padał deszcz, nauczycielka czytała bajki Andersena albo braci Grimm. Irenka do dziś pamięta te cudowne chwile, do dziś roni łzy na wspomnienie czułości, jaką otrzymała od tej kobiety…

Pewnego letniego dnia udały się do magla. Irenka przyglądała się, jak kobiety maglują pościel i ręczniki. Chciała się tego nauczyć. Pani Danusia rozmawiała z pewną panią o swojej zmarłej matce. Opowiadała, jak cierpiała i gasła z dnia na dzień. Podawała szczegóły jej wyglądu i ran, jakie utworzyły się w ciele kobiety. Dziewczynka obecna przy rozmowie robiła się bledsza i bledsza, aż zemdlała. Szybko wyprowadzono ją na powietrze i cucono delikatnie. Po chwili otworzyła oczy. Zdezorientowana poprosiła: –Proszę nic nie mówić mojej mamie! – Wiedziała, że gdy matka się dowie, nigdy więcej nie puści Irenki do sąsiadki.

Irenka czuła się wyśmienicie w towarzystwie pani Danusi i w jej mieszkaniu. Najbardziej lubiła książki, których tam nie brakowało. Od września miała pójść do szkoły i nie mogła się doczekać, kiedy będzie płynnie czytać. Literki już poznała, z pomocą swojej sąsiadki. Dzięki niej zrozumiała także, co znaczy dobroć, wrażliwość i piękno. Z ogródka zrywała kwiaty i układała je w wazonach. Kolacje jadały w salonie, popijając herbatę w porcelanowych filiżankach…

Pod koniec sierpnia Irenka na dobre wróciła do domu. 1 września, w dniu rozpoczęcia szkoły, dostała elementarz i ołówek z gumką. Zawartość podręcznika już znała, to z niego uczyła ją pani Danusia liter, ale teraz ta cudowna książeczka jest jej własnością .

Czasem jeszcze zaglądała do swojej sąsiadki, gdy mama pozwoliła, ale sama zauważyła, że wysoki brunet był częstym gościem nauczycielki i nie chciała przeszkadzać. Miły młodzieniec, gdy ją widział, z uśmiechem na twarzy czochrał jej miedziane włosy.

Potem mama Ewa z córkami przeprowadziły się do innego miasta. Upłynęło wiele lat, ale Irenka zawsze w pamięci i w sercu miała miłą panią nauczycielkę. Najpierw skontaktowała się z nią listownie, a potem, pewnego zimowego dnia, wybrała się pod swój dawny adres zamieszkania. Podróż trwała kilka godzin.

Z bombonierką w ręku zapukała do drzwi, gdzie nadal mieszkała pani Danusia. Drzwi otworzyła starsza, siwa i niska kobieta, w ciemnych okularach.

– Czy mogę prosić z panią Danusią?

– Irenka? – zapytała kobieta i zaczęła płakać.

Potem obie kobiety płakały i tego płaczu nie było końca.

Okazało się, że Pani Danusia, ta piękna i młoda, bo taką pozostała w pamięci dziewczynki, choć już niemłoda, to piękna pozostaje nadal. Piękna w dobroci i swoim łagodnym, czułym duchu. Niestety, straciła wzrok, wiec nie mogła Irenki zobaczyć. Poznały się po głosach. Głosy się nie zmieniają.

Irenka nie została nauczycielką i bardzo tego żałuje…

 

Dziś na trasie persymony

Gorący piasek smagał wiatr, co tańczył po Pustyni Błędowskiej, przepełniony dusznością i zbędnym ciężarem. Robiło się coraz goręcej. Słońce chyliło się ku zielonym wybrzeżom, oddalonym o mile. Ich zapach dochodził do pustyni. Zapach świeżej ściółki leśnej, deszczu i mchu. Skwar tłamsił rześkie siły ranka i południa , bulgotał w powietrzu i dusił gęstością. Dziś na trasie cisza i żar … Dziś odchodzę od zmysłów, zauroczona księgami…

Nagle hałas potargał ciszę – poczułam lotne piaski pod stopami i ujrzałam ptaki, chmary wielkie i czarne, poruszające się w rytmie falujących podmuchów. Zagrały skrzypce między brzegami ust, takie epitafium do miłości. Moje oczy stały w miejscu, nie mogłam nimi ruszać, nawet gdy w ciemności śpiewał im wiatr. To cud błędowskiej nocy na pustyni.

Wtem otworzyłam oczy – by zobaczyć, że cudu nie ma. Szary widok za oknem i ja sama, senna jeszcze i tęskniąca. W oddali szum pędzących samochodów, dymiących i trujących otoczenie, a ja ciągle bezsilna, nieokreślona, głuchoniema. Zataczam wzrokiem, by zobaczyć kwitnące persymony, lecz one wyglądają drogi na północ: tam, gdzie wśród piasków upiększą krajobraz, gdzie kolorem wzbogacą natchnienie. Och! Persymony tkliwe i słodkie, persymony pomarańczowe w jaskrawych kapeluszach! Persymony delikatne, smakiem otoczcie moje piaski, swym blaskiem i delikatnością…

Dziś na trasie spokój przeogromny, a wśród piasków i ciszy persymony cieszą urodą i zapachem.

 

Ogrody świata
Agnieszce

Gdzieżbym śmiała spojrzeć Ci w oczy. Jak studnia podążająca ku ciemności, jak malowane nocą drzwi zapraszają w swoje niezbadane progi… Oto cały wszechświat i my, malutcy tacy, nieokreśleni w czynach i myśleniu. Wypaleni, zdruzgotani, szukamy wyjaśnień, które błądzą między rzeczywistością a ułudą. Nie ma odpowiedzi. Pokaleczona, obolała i pusta. Taka bywa dusza, której brak odwagi, by stanąć w prawdzie. Oczy żywe jak dwa ognie, gorące i bulgocące siłą odśrodkową. Czy wiesz, gdzie leży prawda i jakie nosi imię?

Bezmiar spraw nierozwikłanych, zbyt skomplikowanych jak na mały, człowieczy los. A może przeznaczenie? Dziś nie wiem, jaką miarą mierzone są ludzkie losy, czym kara, czym nagroda. Dziś nie chcę się zastanawiać nad przyszłością, bo teraźniejszość kłuje boleśnie. Nie potrzebne pochwały ni nagany, chcę żyć, by kosztować najprawdziwszości. Możliwy jest deszcz, co kąpie wszystkie żywe istoty, wiatr, co smaga rózgami i słońce, które spala napotkane ludki i bożki. Wszystko jest możliwe…

Niewidoczna prawie, zgarbiona pod strzechą, bezszelestna jak poobiednia cisza i brzydka jak niepogoda, czekam od wieków na swój czas. Taki, który zrozumie moją, podarowaną ludziom bez ich zgody, duszę i mój lęk o każdą istotkę, małą i bladą, wykopaną przez ludożerców. Taki, który przygarnie wszystkie kwiaty: białe, niewinne i słodkie. Kwiaty dla ich ziemskiego bycia i urodzaju. Pozostanę między nimi, by zrozumieć, na czym polega sprawiedliwość, na czym oparty jest pełen aranżacji i inspiracji świat. Niech zaszumią jego ogrody, zauroczą swym tkliwym spojrzeniem, a ja udźwignę sklepy ogrodnicze i dzikie namiętności…

MIROSŁAWA STOJAK