Czas na poezję: IWONA SZTACHELSKA

Fot. Z archiwum Autorki. Na zdjęciu Iwona Sztachelska.

Moje szmaty to dla Ciebie relikwie

Ta czułość też była niepokalanie poczęta
i krystaliczna, choć w brudnych okolicznościach
podłogi; i kiedy krew mnie zalewa dla Ciebie
też jestem czysta, i kiedy nie pachnę
nowością. Moja kruchość jest moją siłą
pod Twoimi palcami, a Twoja wylewność
nie sprowadza się do wyrzutu hormonów.

Twoje koszule śpią obok.

 

Za drzwiami przypadek i przepaść

moralność tłumu, płytkie oddechy,
woskowe twarze wykrzywione grymasem,

billboardy wykrzykują, jak żyć z fasonem,
kim być, komu wierzyć,

tautologie spinają zdania złożone
z wyrzeczeń, a miasta samotne są pełne

nienapisanych wierszy

 

Niezgodna

Pod sklepieniem sufitu niepoprawnie
odmieniam się przez przypadki. Za ścianą
ludzie mnożą się i dzielą. Nadużywają porównań.

Ty chwalisz się znajomością obcych języków
i ciał wyrwanych z kontekstu.

Wieczorem trawię resztki miłości.
Przestawiam łózko według zasad feng shui.

 

Mów do mnie wierszem

Jak dobrze, że nie wiem, kim jest mężczyzna w przedziale
pociągu Zamenhof albo Branicki, relacji miasto – i miasto,
do którego mnie ciągnie przypadek (ty lub przeznaczenie).
Pogadamy o tym na praskich ławkach albo lepiej po wszystkim,
paląc slimy i mosty między nami a nimi.
Mam cię na skórze i pewność pod skórą, choć urojoną, którą
łatwo rozłupać na dwie równe części.
Świat poznajemy przez ciało, obcobliskie jak dotyk niepewny
swojego wyrazu i siły.
Mów do mnie wierszem, zanim zawyją piskliwe syreny i alarmy
wyciągną nas z siebie.

 

Mitologie

Ty widzisz wszystkie moje kolory – od amarantu,
przez zieleń, po szarość, którą wyciągasz
na środku ulicy. Całujesz. Ty wiesz, że wszystko
od słów zależy. I od tego, co między wierszami.
Co między kuchnią a oknem rzucone

gdzieś w przestrzeń. Ty wiesz, że jesteśmy
przestrzenią, że ona w nas wsiąka i że nas tworzy.
I jest jak kontrast, jak krew na policzku,
jak miasta, którymi oddychał Miłosz.

 

Korekta wzroku

Chciałam twardo stąpać po ziemi,
ale ziemia okazała się grząska.
Teraz udaję, że jestem prawdziwa.

Bardzo mi niewygodnie w źle ułożonym ciele,
niespełniającym wymogów i oczekiwań.

Ze skóry zlizuję słowa, napoczęte dotyki,
niedokończone miłości. A ściany rozdrapane
do krwi domagają się ciszy i światła ułożonego we wzory.