BILIŃSKA-STECYSZYN: Poeta księżycowej pełni

Księżyc to jeden z najwyrazistszych znaków w poezji Gałczyńskiego. Podobno ktoś policzył, ile razy występuje w jego twórczości. Nie znam liczby, lecz z pewnością musi być ogromna. Księżyc jest patronem zodiakalnych Raków (cokolwiek to znaczy, bo nie znam się na astrologii), a ja jestem właśnie Rakiem. Może więc i z powodów księżycowych Gałczyński, poeta rozświetlonej pełni, „złocistości, srebrzystości, księżyców, Bachów i świateł”, jest mi tak bliski?
U schyłku życia pisał w „Pieśniach”: „Cóż, kocham światło. Promieniem,/ jak umiem, wiersze obdzielam./ O, gdybym mógł, tobym zmienił/ cały świat w jeden kandelabr”.
„Pieśni” są powszechnie znane i w pewnym sensie „oklepane”. Dużo bardziej porusza mnie „Księżyc”, rodzaj poetyckiego testamentu i pożegnania z żoną. Tych wierszy, w których Gałczyński – prześmiewczo lub serio – pisał o swoim odejściu, jest zresztą sporo, znajdziemy w nich wygłup i groteskę, jak np. w „Śmierci poety”, i czysty, wzruszający liryzm, jak właśnie w „Księżycu”: „Któż ja jestem? Płochy blask na ścianie,/ a to moje polskie pożegnanie./ Rzeczy miłe, ponure i jasne,/ dobrej nocy! Ja za chwilę zgasnę./ Światło moje cichnie jak muzyka./ Ten promień niech zostanie. Ja znikam. (…)/ Gdy odejdę, nie płacz moja żono/ ja księżycem wrócę pod twe okno./ Kiedy w szybie promień zamigoce,/ wiedz: to ja. Twój księżyc. Serce nocy”.
Zmarł 6 grudnia 1953 roku. Miał zaledwie 48 lat. Wierzę, że w tamtej chwili, w jego pokoju, nad biurkiem z zielonym atramentem i rozpoczętym rękopisem, tak jak w napisanym w 1930 roku autoprześmiewczym wierszu „Śmierć poety”: „Zapachniały zefiry,/ brzękły potrójne liry,/ pierzchnęła tłuszcza./ Serce alkoholowe/ unieśli aniołowie/ na złotych bluszczach”.
HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN