Piszę o tym, co mnie w jakiś sposób poruszyło – wywiad z Krzysztofem Michem – dziennikarzem, fotografikiem i poetą

Fot. Arkadiusz Łuszczyk. Na zdjęciu Krzysztof Mich.

– Jesteś osobą wszechstronną – dziennikarzem, poetą, fotografem, a nawet prozaikiem. W jakiej kolejności użyłbyś tych określeń w stosunku do siebie?

– Chyba jednak na pierwszym miejscu postawiłbym na bycie dziennikarzem. Fotografia to wynik mojej dziennikarskiej pracy. Poezją zacząłem interesować się już w liceum. Jak mawiała pewna klasyczka – coś tam, coś tam  pisałem na studiach. Niewiele z tego przetrwało do dzisiaj.

– Jako dziennikarz pracowałeś m.in. w “Expressie Wieczornym”, “Super Expressie” i “Maximie”, współpracowałeś z Telewizją Polską przy programach “Patrol Kryminalny” i “Kronika Kryminalna”. Czy mógłbyś coś powiedzieć na temat kierunku swojej dziennikarskiej drogi?

– Z zawodu, jako absolwent Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej, jestem pedagogiem resocjalizacji i pracowałem w specjalnym ośrodku młodzieżowym na warszawskim Grochowie. Zawsze jednak chciałem pisać i z tego uczynić swoją profesję. Na początku lat 90. spotkałem kolegę, który zatrudniony był wówczas w Biurze Ochrony Rządu. Słuchałem opowieści o tej pracy, a następnie napisałem na maszynie (komputerów osobistych jeszcze nie było) artykuł o tej, owianej tajemnicą, jednostce. Tekst przeczytał, w redakcji “Expresu Wieczornego”, Andrzej Ignatowski i polecił przekazać go do “Kulis”, a tam Pani Wanda Waligóra wzięła do ręki plik kartek i… położyła go na spodzie całej sterty innych papierów. Z niecierpliwością czekałem na publikację i gdy już traciłem nadzieję, sąsiad z gazetą w ręku i wielkimi oczami zapytał, czy to mój artykuł. Pracując jeszcze w ośrodku, zacząłem jeździć do redakcji po pracy. Pisałem “ogony” na wypełnienie szpalt, czasem jechałem na konferencję, z którą nikt nie wiązał planów, zacząłem też pisać cykl artykułów o historii warszawskich osiedli. Po trzech miesiącach zaproponowano mi etat. Początkiem mojej późniejszej specjalizacji, czyli dziennikarstwa kryminalnego, był nocny reportaż z patrolem policji. Nawiązałem współpracę z dziennikarkami kryminalnymi w TVP, poznałem Maćka Orłosia, który współpracował wówczas z pierwszym “mówionym” radiem (przed powstaniem TOK FM) i zaprosił mnie do stałej współpracy w komentowaniu kryminalnych wydarzeń w stolicy. I tak to poszło. Był taki czas, że współpracowałem z kilkudziesięcioma redakcjami, pisując do nich artykuły jako Kem, Witold Kem, Witold Dobrowolski, etc.

– Czy praca dziennikarska stała się dla Ciebie motorem do zainteresowania się fotografią? A może zadziałało to w odwrotnej kolejności?

– Fotografią zainteresował mnie ojciec. Pierwsze zdjęcia zrobiłem jego aparatem “Start”, który kilka lat temu podarowałem Muzeum Warszawskiej Pragi. Potem robiłem zdjęcia rosyjskim FIED-em i Zenitem, ale niewiele z nich dotrwało do dzisiaj. Zawodowo zacząłem robić zdjęcia w “Expressie Wieczornym”. W redakcji zawsze był problem z dostępnością fotoreporterów, więc podczas wyjazdu reporterskiego w latach 90. w Austrii kupiłem lepszy aparat i sam zacząłem robić zdjęcia. Wyjazdy reporterskie zaczęły owocować fotoreportażami. Pisałem o odwiedzanych miejscach i ilustrowałem to swoimi zdjęciami. Gdzieniegdzie znaleźć jeszcze można moje teksty podróżnicze (np. w “Onet Podróże”).

– Masz na swoim koncie albumy fotograficzne związane z najbliższymi Ci miejscami. Zdjęcia z jednego z nich “Moje miasto Praga” były wykorzystane w filmie “Rezerwat” Łukasza Palkowskiego. Dziennikarskie umiejętności wyostrzają wzrok, czy raczej fotograficzna pamięć pozwala pokazać odbiorcy to, co na co dzień nie jest zauważalne?

– Dziennikarz musi być wyczulony na słowo, umieć kojarzyć fakty, wyciągać z nich wnioski i docierać do rozmówców. Szczegóły często decydują o przesłaniu tworzonego materiału, a więc należy zwracać na nie uwagę. Podobnie jest z detalami w fotografii. Trzeba znaleźć ciekawe ujęcie, spojrzeć tam, gdzie zwykle ludzie nie patrzą, bo wydaje się im, że nie warto.

Warszawska Praga to moje rodzinne strony, jednocześnie prawdziwa, przedwojenna Warszawa. Wiele z kamienic przetrwało tu ostatnią wojnę, ponieważ prawobrzeżna część stolicy została wyzwolona we wrześniu 1944, a lewobrzeżna dopiero w styczniu 1945. Przez tych kilka miesięcy całe Śródmieście i Stare Miasto zostało przez okupantów metodycznie zburzone.

Gdy w latach 90. “wolna amerykanka” deweloperów sprawiła, że zaczęto wyburzać stare kamienice na Pradze, zacząłem chodzić kolejno po ulicach i podwórkach, dokumentując to, co było dla mnie drogie, co wiązało się z dziedzictwem historyczno-architektonicznym moich stron rodzinnych. Myślałem o wystawie, jednak Andrzej Karczewski, z Wydawnictwa Most, zaproponował wydanie. Tak powstał album “Moje miasto Praga”. Zdjęcia z niego podarowałem właścicielom knajpki De Coteria Cafe przy ul. Ząbkowskiej 16 (lokal już nie istnieje), którzy wywiesili je na ścianach w stałej ekspozycji. To tam znalazł je Łukasz Palkowski, w trakcie robienia dokumentacji do filmu “Rezerwat” i tak się w nim znalazły. Notabene – w tym lokalu zaczął się mój powrót do pisania poezji, gdy ośmieliłem się przeczytać swój wiersz w turnieju po spotkaniu zorganizowanym przez Dorotę Ryst i Pawła Łęczuka w ramach Praskiego Slalomu Poetyckiego Salonu Literackiego.

– Łączysz również pasję fotografowania z pisaniem. Jesteś autorem wielu projektów poetycko-fotograficznych. Za jeden z nich “44 odbicia Warszawy” wraz z Pawłem Łęczukiem, w 2018 roku, byłeś nominowany do Lubuskiego Wawrzynu Literackiego. Czy to połączenie fotografii z pisaniem spełnia Twoje oczekiwania w dotarciu do czytelnika?

– Łączenie fotografii z pisaniem to jeden z rozpoczętych projektów. Wydatnie zaangażował się w to Paweł Łęczuk i później Dorota Ryst. To pomysł, w którym proponuję poetom pisanie do specyficznych, bardzo ulotnych zdjęć dzielnic i miast odbitych w szybach, witrynach, kałużach, elewacjach. Początkowo myślałem, że wyjdzie tylko jeden taki album poetycko-fotograficzny, ale jakoś poszło dalej i ukazało się ich bodaj pięć. Zrobiłem zdjęcia do kolejnych trzech takich projektów, ale czekają, aż urzędnicy w wydziałach kultury przekonają się do ich wydania, a to nie takie proste.

– Dodajmy, że wydałeś również osiem książek poetyckich. Jakie, Twoim zdaniem, jest zadanie poezji we współczesnym świecie?

– Nie liczyłem swoich książek i nie zastanawiam się nad zadaniami poezji we współczesnym świecie. Od tego są badacze literatury, krytycy, naukowcy. Nie czuję się władny, by im wchodzić w paradę. Nie jestem wyrocznią ani nawet nie sądzę, bym był autorytetem w tej materii. Nigdy nie miałem takich ambicji.

– Twoja poezja często nawiązuje do tego, co działo się lub dzieje się na świecie. Często poruszasz temat wojny, cierpienia, braku szacunku wśród ludzi. Czy uważasz, że poetyckie przesłanie potrafi dotrzeć w głąb odbiorcy?

– Piszę o tym, co mnie w jakiś sposób poruszyło i uważam, że może poruszyć innych. Staram się dotykać tematów niewyeksploatowanych (“Humberstone”), czasem nawet nie zostały dostrzeżone (“Idąc”) albo bywają pomijane jako “niewygodne” (“Śladami”). Piszę o innych. Nie skupiam się na sobie. Czy moje wiersze potrafią dotrzeć do czytelnika? O to należy pytać czytelników. Otrzymuję informacje zwrotne, że docierają. Szczególnie ostatnie tłumaczone na hebrajski lub ukraiński.

– Dodajmy, że jesteś również autorem opowiadań “Sąsiad. Miniatury grochowskie”. Co Cię skłoniło do wydania ich biorąc pod uwagę Twoje poetyckie osiągnięcia?

– Miniatury grochowskie są pretekstem do żartobliwych opowieści osnutych wokół jakichś zasłyszanych powiedzeń, krótkich dialogów, refleksji związanych z obserwowanymi,  zwyczajami etc. Każde miejsce na świecie ma takie anegdoty. Teraz ma je i Grochów, na którym mieszkam od ponad 60 lat. Te miniatury powstają co jakiś czas “niechcący”. Uzbierałoby się ich już chyba na drugą część opowieści o sąsiedzie. Myślę, że ich lektura wywołała niejeden uśmiech u czytelników. To też niezła zabawa dla mnie.

– Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała:
SYLWIA KANICKA