Nigdy nie miałam i nie mam autorytetów – wywiad z Anną Chodakowską, aktorką Teatru Narodowego w Warszawie

Fot. Domena publiczna. Na zdjęciu Anna Chodakowska.

MAŁGORZATA SZMAŁZ: – Jest Pani aktorką, pedagogiem, osobą zaangażowaną w życie społeczne i niestrudzoną obrończynią zwierząt. Która z tych aktywności jest dziś dla Pani najważniejsza?

– One nie konkurują ze sobą… a jeżeli, to o tyle, że gdy robię jedno, a drugie jest jeszcze nierozwiązane lub w zawieszeniu, pojawia się mały niepokój, którego nie lubię.

M.S.: – Zagrała Pani wiele wybitnych ról teatralnych i filmowych, ale szersza  publiczność pokochała Panią za kultowy już monodram “Msza wędrującego”, oparty na tekstach Edwarda Stachury. Czy uważa Pani, że w  czasach popkultury teksty te nadal zmuszają do refleksji?

– Coraz mniej. Pod wpływem gotowej papki ludzie oduczyli się samodzielnego myślenia, a na pewno oduczają się zauważania różnorodności języka, którym się posługują. Język poezji, tak nabrzmiały znaczeniami, a zarazem prosty, to wyższa szkoła kojarzenia znaczeń, odwołanie się do wiedzy, wyobraźni i radości wynikającej z poznania literatury czy nawet filozofii. Bez tego zaplecza tekst poetycki Stachury jest tylko dziwną pieśnią niedowartościowanego rozbitka. Stachura kocha paradoks… kogo to dziś obchodzi. Oczywiście może przesadzam. Pojawiają się nisze wśród młodzieży, zadziwiająco dojrzałe, znam to z własnego doświadczenia…

JAROSŁAW HEBEL: – W 1979 roku zagrała Pani Tunkę Czabanównę w “Doktorze Murku” w reż. Witolda Lesiewicza, serialu zrealizowanym według powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Nie jest to proza wybitna, ale na pewno bardzo plastyczna i niesłychanie popularna w okresie międzywojennym. Sam kiedyś zaczytywałem się w książkach Dołęgi-Mostowicza, np. “Znachora”  jako młody chłopak przeczytałem kilka razy… Jak Pani myśli, dlaczego reżyserzy sięgają po powieści, na które krytycy literaccy nawet nie chcieliby splunąć?

– Takie powieści jak “Doktor Murek” czy “Znachor” są bardzo sprawne fabularnie, mają dobrze napisane dialogi, więc są warte popularnej ekranizacji. W archiwalnym filmie “Znachor” widziałam kiedyś Junoszę Stępowskiego, był wspaniały. Rozsadzał konwencję tego filmu, ale jej nie zniszczył. Serial nie znosi pogłębienia, musi być wartki i zrozumiały dla każdego i szarpać zmysły.

J.H.: – Muszę to jednak powiedzieć… Moje pierwsze spotkanie jako widza z Anną Chodakowską jako aktorką miało miejsce w serialu “W labiryncie”, w którym zagrała Pani tzw. “czarny charakter”, Renatę, siostrę Ewy Glinickiej. Pamiętam, że cała Polska uważnie śledziła losy bohaterów tej pierwszej telenoweli. Dlaczego później widzowie już nie widzieli Pani w podobnej produkcji? Czy zagranie w telenoweli jest ujmą dla aktora?

– “W labiryncie” było pozytywną przygodą i znalazłam się w nim właściwie na zaproszenie scenarzysty Wojciecha Niżyńskiego, mojego kolegi z lat szkolnych. Nieraz jeździliśmy razem na łyżwach na Agrykoli, z czasem na Legii. Teraz tych lodowisk nie ma, a szkoda, bo… może bym się skusiła… Kiedyś, jadąc na Legii i trzymając się za ręce, usłyszeliśmy z daleka wielki huk. Tego dnia wieczorem obiegła Warszawę wiadomość, że wybuchła Rotunda. Dalej jest straszna opowieść i odbiega od tematu, więc ją porzucam. Otóż Wojtek, który miał już na koncie piękną piosenkę dla Magdy Umer “Koncert jesienny na dwa świerszcze i wiatr w kominie”, zadzwonił do mnie i zapytał, czy bym nie zagrała w tym serialu “czarnego charakteru”, bo dotychczasowa opowieść staje się zbyt układna i słodka. Aktorce takich rzeczy dwa razy nie trzeba powtarzać, oczywiście, że zagrałam z lubością. Dlaczego potem nie grałam? Nie wiem… nie prowokowałam takich okoliczności ani nie myślałam o tym. Nawet nie pamiętam, żeby mi ktoś coś podobnego proponował.

M.S.: – Pamiętam  spektakl “Mironczarnie” (prezentowany w ramach Krakowskich Miniatur Teatralnych, bodajże 2010  rok), gdzie z Cezarym Kosińskim czytała Pani utwory Mirona Białoszewskiego.  Myślę, że  wspaniała interpretacja utworów  sprawiła, iż  wielu ludzi sięgnęło później  po dzieła tego autora.  Czy prywatnie czyta Pani książki autora “Tajnego dziennika”? Po jakie książki najchętniej Pani sięga?

– Kiedyś czytałam Mirona Białoszewskiego i bardzo go lubię. Nauczył mnie go czytać mój profesor Wojciech Siemion, prawdziwy geniusz wersyfikacji, pracy z językiem, metaforą, średniówką, jambem, trochejem i innymi stopami metrycznymi. W przypadku Mirona jest to gra skojarzeń, zbitki słowne i inne piękności języka i jego niepowtarzalny klimat codzienności warszawiaka z bloku. Popełniam błąd, bo nie mam ostatnio czasu na czytanie. Zaczęłam “Serotoninę” Houellebecq`a, także “Kwartet Aleksandryjski” Durrella, ale generalnie wolę rzeczy dotyczące antropologii kultury.

M.S.: – Ma Pani piękny, przejmujący głos. Utwory przez Panią wykonywane mają stałych, wiernych odbiorców (często śpiewam z Panią moją ukochaną “Grandiollę”). Czy nagra Pani jeszcze jakąś płytę?

– Cieszę się, że Państwo lubią moje śpiewanie. Na razie nie planuję niczego poza kontynuacją prób do “Kwartetu”  Heinera Müllera, co trwa, zresztą z różnym skutkiem, od kilku lat. Potrzebny mi jest długi odpoczynek, może w czasie wakacji. Muszę się oderwać od pracy i nieustannych obowiązków. Płyta jest jeszcze w moim zasięgu, choć nie wiem, czy skompletowałabym repertuar.

J.H.: – Jest Pani tak utalentowaną aktorką, że nawet zagrane przez Panią epizody zapadają głęboko w pamięć, jak np. rola w “Zabij mnie, glino” w reż. Jacka Bromskiego, gdzie przy barze zamienia Pani może z dwa zdania z głównym bohaterem – Malikiem granym przez Bogusława Lindę. Czy z tym trzeba się urodzić?

– To jest film, którym rządzi poczucie humoru, a Jacek Bromski jest mistrzem takiej konwencji. Jestem zdania, że wielu polskich aktorów ma poczucie humoru, abstrakcyjnego humoru, dlatego łatwo mi było się w tym odnaleźć… mam poczucie humoru, to u nas rodzinne.

J.H.: – Czy mogłaby Pani zaoferować jakąś receptę młodym aktorom, dopiero co po szkole aktorskiej, którzy nie mają etatu w teatrze, propozycje im się nie sypią… Czy powinni pokazywać się np. w mało ambitnych produkcjach, wiążąc swoją przyszłość z wykonywaniem zawodu aktora?

– Myślę, że lepiej się pokazać w mało ambitnej produkcji, niż siedzieć zgorzkniałym w kącie. Jednocześnie trzeba zgłaszać się do castingów do filmów bardziej obiecujących. Kiedyś to przyniesie efekt.

J.H.: – Jak Pani ocenia kondycję współczesnego polskiego kina? Czy nadal jest tak, że pójście do kina na polski film to “obciach”?

– Nie, nie wydaje mi się, polskie kino często jest bardzo dobre. Trzeba jednak starannie wybierać, pytać znajomych, którym się ufa. Przyznaję z bólem, że do kina nie chodzę od dawna, raczej wyszukuję “perły” na platformach internetowych, nie mam czasu na oglądanie w kinach. Teraz podczas pandemii nawet się tym nie martwię. Dotąd np. nie obejrzałam filmu “Boże Ciało”.

M.S.: – Jest Pani laureatką wielu nagród. Którą z nich uważa Pani za najważniejszą? Najcenniejszą?

– Nie potrafię ich zróżnicować. Wiele z tych nagród było niezwykle prestiżowych. To są ważne chwile, kiedy je odbierasz, ale zawsze pamiętam, że chwila, która trwa, od razu staje się przeszłością…

M.S.: – Wielu osobom aktorzy kojarzą się ze sławą, pieniędzmi, staniem na ściankach, gwiazdorzeniem. Pani jest inna…  Pani nie pcha się na afisz. Jakie cechy powinien posiadać prawdziwy aktor? Czy pokora w tym zawodzie jest cechą cenną, czy raczej przeszkadza?

– Pokorę mam tylko wobec świata sztuki, która mnie onieśmiela, czyjejś choroby czy smutku. Wobec ludzi nie mam pokory. Nigdy nie miałam, dlatego też nie miałam i nie mam autorytetów. Ścianki, bankiety, blichtr to dojmująco nudne, ale wiem, że niektórzy załatwiają sobie w ten sposób pracę i pieniądze. Rozumiem, choć to całkowicie nie dla mnie. Ileż trzeba włożyć wysiłku, żeby się ubrać, umalować, zaiskrzyć. Wolę zaiskrzyć na scenie.

M.S.: – O czym dziś marzy Anna Chodakowska? Czy jest jeszcze coś, czego Pani nie zrobiła, a bardzo by chciała?

– Chciałabym, żeby polscy obrońcy praw zwierząt doprowadzili ustawę “5 dla zwierząt” do końca. Wszyscy nieuczciwi, pazerni politycy i hodowcy wycierają sobie tym projektem gombrowiczowską gębę, robią ludziom “wodę z mózgu”, licząc wyłącznie na pieniądze, niby to dla Polski. Nie szkodzi. Nikt nie zaniechał “5 dla zwierząt”, ustawa wejdzie w życie.

J.H.: – Którą ze swoich ról ceni Pani najbardziej, zarówno teatralnych jak i filmowych? Wiemy, że jest Pani aktorką Teatru Narodowego, co zapewne jest wielkim zaszczytem dla każdego aktora. Gdzie będziemy mogli Panią oglądać w najbliższym czasie?

– W dobie pandemii pozostaje kanał YouTube, gdzie będzie można odnaleźć miniatury poetyckie w moim wykonaniu. Zachęciło mnie do tego hasło “Zostań w domu” i postanowiłam to rozwinąć. Z góry serdecznie zapraszam do oglądania, projekt powinien ruszyć po Świętach.

J.H.: – Bardzo dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali:
MAŁGORZATA SZMAŁZ
i JAROSŁAW HEBEL