DOMINICZAK: Środek świata

Fot. Pixabay.com

Najszybsze pociągi przejeżdżały przez Kruczki co drugi dzień i nawet się nie zatrzymywały. Kiedy się na nie patrzyło, stojąc kilka metrów za zamkniętym szlabanem, wyglądały jak ogromne węże prześlizgujące się przez łąki z zawrotną prędkością. Jakby chciały przemknąć przez Kruczki jak najszybciej, żeby ich nawet nie dotknąć.

Z Lulikiem często okrążaliśmy stację kolejową, żeby dostać się na wały usypane kilkanaście metrów od torów. Przyciskając brzuchy do ziemi, byliśmy właściwie prawie niewidoczni dla ludzi kręcących się w okolicy dworca. Jedliśmy wtedy kanapki ze smażonym serem, o których zapominaliśmy w szkole i gapiliśmy się na pociągi. Wiedzieliśmy, że tymi pasażerskimi musieli podróżować jacyś poważni i nadziani ludzie. Nadzianki. Ciągle zadawałem sobie pytanie, skąd i dokąd mogą jeździć nadzianki, ale Lulik twierdził, że to akurat najmniej ciekawy aspekt Wielkiej Sprawy Pociągów Pasażerskich. Wolał silniki, koła, zębatki i śrubki. Zanudzał mnie tym do nieprzytomności, a ja rysowałem wtedy patykiem w piachu skomplikowane mapy połączeń kolejowych. Lubiłem myśleć o świecie jak o wielkiej przestrzeni poprzetykanej torami, którą nieustannie przecinają pędzące pociągi. W centrum świata były oczywiście Kruczki. Wszyscy jeździli do Kruczków i z Kruczków wyjeżdżali. Nie było innych miejsc.

Dzisiaj słońce nie chce spaść na horyzont. Jest już późne popołudnie, a ono wciąż wisi wysoko. Słyszę Lulika, drze się na mnie z dołu. Zbiegam po schodach i udaję, że nie widzę mamy pijącej coś z wysokiego kieliszka. Kiedy jestem przy drzwiach, ojciec coś jeszcze do mnie bełkocze, ale nie rozróżniam poszczególnych słów, naciskam klamkę. Idziemy znowu królować na wały.

To bardzo blisko, Kruczki są małe i znamy je na wylot. Lulik ma taki zwyczaj, że czyta od tyłu wszystkie napisy na szyldach sklepów, brzmią wtedy bardziej obco. Mówi, że chciałby znać Kruczki słabiej. Ciągnie go jakoś na zewnątrz, a ja bezskutecznie mu tłumaczę, że to bez sensu, bo Kruczki są jądrem świata. Na zewnątrz nic nie ma. Mama i tata rozumieli to już wcześniej, widzę to w ich oczach, kiedy patrzą na mnie szklistym wzrokiem i wcale mnie nie widzą. To musi być prawda. Świat jest pusty jak wydmuszka.

Obaj spoglądamy na słońce i Lulik chyba też zauważył, że dzień stał się dłuższy. To dobrze, w końcu idzie lato. Słońce nie spada od razu w czarne, tylko topi się miękkimi odcieniami burgundu. Lubię lipiec, pachnie jak przetwory babci. Potem otwieram zimą słoiki i jem lato.

Kłuje nas w nogi sucha trawa, dawno nie padało. Źle się coś leży dzisiaj na wałach. Lulik wymyśla grę i wstajemy. Ma kości i chce rzucać o to, kto podejdzie bliżej nadzianków. Jest wtorek, pora właściwa, będzie jechał pasażerski. Ja mam oczywiście pietra i idzie mi kiepsko. Lulik jest już kilka metrów od torów. Widzę, jak uśmiecha się do mnie złośliwie. Słyszę pociąg. Lulik mówi, że wygrać grę to znaczy wsiąść do pociągu. Chcę zapytać, czy to oznacza rzucić się na tory i dać się przerobić na rozjechanego zaskrońca, ale nagle zauważamy, że pociąg zwalnia. Po paru minutach zatrzymuje się na naszej stacji, a kilku nadzianków wysypuje się na zewnątrz.

Są dokładnie tacy, jak myślałem, mają czarne teczki i szare garnitury. W końcu przyjechali. Kruczki długo musiały czekać, aż zatrzyma się tutaj jakiś pasażerski. Nie rozumiem, dlaczego to się stało, ale jestem szczęśliwy i bardzo dumny. Patrzę, a Lulik leci do drzwi, wsiada do środka i biegnie do okna, żeby wyszczerzyć się swoim najgłupszym uśmiechem. Po chwili pociąg rusza, on do mnie macha, a ja padam na ziemię, jakby mnie Lulik z tego pociągu postrzelił. Przyklejam się znowu do chłodnej wilgotnej ziemi moich Kruczków i wali mi serce. Lulik wygrał. Mówię sobie, że to przecież nic takiego, że centrum świata to przecież Kruczki. Wszyscy jeżdżą do Kruczków i z Kruczków wyjeżdżają.

A ja gdzie jestem? Jestem ciągle tutaj, w bezruchu. Przyciskam brzuch do ziemi, jakbym chciał wpaść jeszcze głębiej do samego środka świata.

LENA DOMINICZAK