JASTRZĄB: Tadeusz Borowski – autor “Pożegnania z Marią”

Fot. Domena publiczna. Na zdjęciu Tadeusz Borowski.

Po przeżyciu obozowych traum, zastanawiał się, czy wypada i można jeszcze pisać o ukwieconych łąkach i przeczystych nieboskłonach. Czy “drwiący śmiech pokoleń” nie zagłuszy szczebiotliwych zachwytów, a późnym wnukom nie zostanie “ani wiersz, ani proza, tylko kawał powroza”?

*

Już niebawem okazało się, że ludzie są odporni na wyciąganie wniosków z własnych doświadczeń. I choć po wojnie wydano międzynarodowy krzyk pod wezwaniem “Nigdy więcej!”, to krzyk ten trwał krótko, pospiesznie i zdawkowo. Hasło “Nigdy więcej!” (np. faszyzmu) przeminęło razem z ofiarami. Bo po ekspresowych chwilach zadumy, frazes ów przepadł w tumulcie codziennych rozrywek. Bo gloryfikatorzy bezrefleksyjnego życia na słodko, upojnie i zabawowo zwyciężyli zwolenników wyciągania wniosków.

Nic to, że były spalarnie ludzkich ciał i pełną parą odchodziło wyrzynanie całych narodów. Zaraz po odtrąbieniu końca wojny, zaraz po dziejowych okrucieństwach do głosu dorwali się zmęczeni koszmarnymi widokami, a ich głównym pragnieniem było zapomnieć. I pisali o kwiatkach, i tworzyli komedie na wesoło. Efekt? Dzisiejsza wiedza o czasach pogardy jest mniej niż znikoma i dzięki tej wiedzy w naszym kraju zalęgło się robactwo zwolenników zbrodniczego ustroju.

Na darmo więc pisarze trudzili się opisywaniem zagłady Żydów i ukraińskiego głodu. Na próżno układali te swoje dramaty i sprawozdania z niedoli. Niepotrzebnie lamentowali o wyniszczeniach całych nacji. Bez sensu wbijali w hedonistyczne czerepy swoje humanistyczne wołania o zbrodniach uczynionych ludziom przez ludzi; Nałkowska, Krall i Grudziński zostali uhonorowani zapomnieniem.

Powstanie Warszawskie, Getto, Katyń, Wołyń, to, czy tamto ludobójstwo zmartwychwstają w dni namaszczone wspomnieniami. Co prawda mówi się jeszcze o tych wydarzeniach, ale odkurza się je tylko przy okazji rocznic. Od wielkiego dzwonu, w petardowej i fajerwerkowej atmosferze powszechnego zbratania odbywają się wtedy pielgrzymki do miejsc kaźni. Prowadzone są akademie ku czci męczenników. Powołuje się do życia orgie miłości do ocalałych i nieżywych ofiar, a ludzie o szelmowskiej godności nadal organizują dla wybranych żałobników cykliczne dyskoteki o charakterze styp.

Możemy zaobserwować, jak zgnilizna nieczułości, racjonalizm pokonanych, przeliczanie rachunku krzywd na opłacalność ustępstw, sprytne wieszanie się przy silniejszym zdominowały człowiecze postępowanie. Co, z powodu zbiorowej amnezji, stało się normalnością.

*

Po obserwacji z okien swojego mieszkania wstrząsających scen likwidacji warszawskiego getta, po doświadczeniach związanych z przetrwaniem oświęcimskiego piekła, nie mógł zdobyć się na opisywanie własnych wrażeń w sposób patetyczny. Nie potrafił wykrzesać z siebie krzykliwych, pełnych oburzenia tonów.

Uważał, iż język ludzki jest ubogi, nieprzygotowany do wyrażania słów ilustrujących drastyczne doznania. Sądził, że nie ma w nim odpowiednich określeń; żaden przymiotnik, żadna ocena, żadne nagany, potępienia, czy moralizatorskie oceny nie oddałyby grozy tamtych dni. Wszystkie były zbyt słabe wobec tych tragedii, bo człowiek przekraczający bramy hitlerowskiego Hadesu stawał się człowiekiem przemielonym przez obozowe wymogi. Obdartym z jakichkolwiek złudzeń co do czekającego go losu. Pogodzonym z nim, gdyż dopasowanym do okoliczności.

Taki stan ducha więźnia przemielonego przez obóz, nazywał “zlagrowaniem”; by przetrwać, trzeba mu przywyknąć do odmiennej rzeczywistości. Beznamiętnie reagować na śmierć i upodlenie. Dlatego, pisząc o życiu obozowym, nie bełkotał w stylu olaboga.

Przedstawiał fakty bez wdawania się w stereotypowe spazmy. Tropem identycznym, jedynie trafnym przy mówieniu o niewyobrażalnych zbrodniach, poszła Nałkowska w “Medalionach”. Gdyż milczenie, brak histerii, lamentów i załamywania rąk mocniej przemawiają do ludzkich serc, niż przybieranie histerycznych póz.

*

Są artyści o maratońskim dochodzeniu do mistrzostwa. I są twórcy doskonali już w wieku nieopierzonym. Borowski żył 29 lat. Przemknął przez czas jak błyskawica. Ledwie zajaśniał, a już ogarnął go mrok.

Poeta, prozaik, człowiek doszczętnie wrażliwy, po wojennych traumach, zafascynowany rodzącym się państwem “społecznej sprawiedliwości” wstępuje w szeregi komunistów. Ulega kuszącym wizjom ustroju o czerwonej barwie, ponieważ daje się zauroczyć pacyfistycznym filipikom.

Nie on jeden został wystawiony rufą do wiatru. Podsumowanie okresu wiary w komunistyczne slogany znaleźć można w tomie opowiadań “Kamienny świat”.

W gronie początkowych entuzjastów zamordystycznego systemu znaleźć można Szymborską, Kapuścińskiego, Miłosza. O komunizm otarł się również Kołakowski, ale że w trakcie psychicznej fermentacji wyrasta człowiekowi narośl nazywana trzecim okiem lub zdrowym rozsądkiem, ówże rozsądek nakazał mu wycofać się z głupoty.

*

Borowski, oprócz bycia wrażliwcem, wyznawał poglądy zbliżone do katastrofizmu, a on nie zezwalał na huraoptymizm. Według jego mniemań świat skazał się na zagładę i tyko kwestią czasu jest, kiedy człekopodobne stwory wyekspediują go do piachu.

Obozowa gehenna to potwierdziła. Ludzie zawiedli go, rozczarowali, pozbawili złudzeń i nie wyciągnęli wniosków z wojny. Obserwował, jak zgnilizna nieczułości przenika do ich krwi.

Danie im szansy na opamiętanie, sterczenie w bezsensownej nadziei na cud, na życie wolne od zniewolenia i wyzwolone ze strachu przestało mu odpowiadać. Wolał więc odkręcić kurek z gazem.

MAREK JASTRZĄB