Czas na poezję: SIERGIEJ JESIENIN (przekł. Adam Ochwanowski)

Fot. Domena publiczna. Na zdjęciu Siergiej Jesienin (1922).

Czarny człowiek

przekład dedykowany Andrzejowi Grabowskiemu

Przyjacielu mój, przyjacielu
Jestem chory, chory śmiertelnie
I sam nie wiem skąd tyle bólu
Z dzikim wiatrem zamieszkało we mnie
Hula w głowie bezpańskie pole
O jesieni przypomina wrzesień
Delirycznych przyjaciel uniesień

Moje uszy jak skrzydła ptaszyska
Za daleko odstają od głowy
Do całości było kiedyś blisko
Ale nie starczyło – do połowy

Czarny człowiek
Czarny człowiek
Czarny człowiek
Włazi z butami pod koc
Sny za gardła łapie i dusi
Spać nie daje przez całą noc

Czarny człowiek otwiera księgę
Ślini palec, przewraca strony
Pół złodzieja jest w nim, pół mnicha
Przypomina los w wódzie topiony
Czarny człowiek
Czarny człowiek

Słuchaj, słuchaj…
Sączy mi do ucha
Jad bolesny niespełnionych planów
I skrzydłami macha ptak niebieski
Wśród herosów i szarlatanów

U nas w grudniu śnieg nurza się w bieli
Na okrągło wariują zamiecie
Byłem tutaj pierwszym zabijaką
I nie miałem równego na świecie

Ot lekkoduch, nieszczęsny poeta
Ale z jakąś niewidzialną siłą
trzymał w garści leciwą matronę
I wmawiał jej, że jest jego miłą

Szczęście to nie jest dar od Boga
To zręczność ręki i umysłu
Niezrozumiałe często gesty
Litanie sfałszowanych przysłów

W burzy i grozie
Świat umiera
Los liczy straty
Światła szuka
Normalność dzisiaj – to grosz znaleźć
Lecz jest to niedościgła sztuka

Czarny człowieku
Nie kpij ze mnie
Gdy gorzej pływasz od topielców
Idź, opowiadaj bajki innym
Nie przychodź w nocy nadaremnie

Mroźna noc
Sam stoję przy oknie
Na nikogo już dzisiaj nie czekam
Na równinie przyprószonej wapnem
Stoją drzewa, ni śladu człowieka

Nagle załkał jakiś ptak złowieszczo
Stukot kopyt, oszalałe dźwięki
Czarny człowiek wbija się w mój fotel
I cylinder wypada mu z ręki

Czarny człowiek patrzy na mnie ślepo
W oczach błyska rzygowina modra
Jakby chciał mi wytknąć, żem żulik
Co bezczelnie kogoś właśnie okradł

( ………………………………………………)

Słuchaj, słuchaj…
Chrypi mi do ucha
Gardło dławi jak miłość – niewierność
Pierwszy raz widzę, powiada
Żeby łajdak cierpiał na bezsenność

Księżyc w pełni – przyjaciel pomyłek
Brat serdeczny w pijanej zatracie
Może przyjdzie ta z grubymi nogami
A ja zamknę ją w lirycznym poemacie

Ach, kocham ja poetów
Przyjaciół bezsennych nocy
Którzy z pewną pryszczatą kursantką
Próbowali wyrzec się niemocy

Czy w Kałudze a może w Riazaniu
Mieszkał chłopiec żółtowłosy, prosty
Z niebieskimi, jak niebo, oczami
Co zbyt wcześnie stał się dorosły

( ……………………………………………)

Księżyc umarł
Świt wpycha się w okno
Nocko moja, która wierzysz w gusła
Gdy samotnie w znoszonym cylindrze
Patrzę w oczy stłuczonego lustra

 

List do matki

Wiem, że żyjesz moja stara matko
Ja też żyję. Pozdrowienia ślę
Niech rozświetli się nad twoją chatką
Tkliwa radość zgubiona we mgle

Piszą mi, że ty skrywając trwogę
I pamięci o twym synu znój
Coraz częściej wychodzisz na drogę
W staromodny przyodziana strój

Gdy mrok gęsty głowy twej dotyka
A za oknem gwiżdże nocny stróż
Widzisz jak w karczemnej bijatyce
Ktoś mi wbija w serce fiński nóż

Bądź spokojna moja droga matko
To są ludzkie, nieżyczliwe brednie
Fakt, że pijak jestem i niecnota
Lecz nim umrę, zobaczę cię pewnie

Nie zgubiłem dawnej łagodności
A najbardziej marzę właśnie o tem
Bym na progu rodzinnego domu
Mógł cię trzymać w ramionach z powrotem

Czekaj na mnie, kochana, cierpliwie
Wrócę wiosną, gdy się sad zabieli
Ale proszę cię, pozwól mi tym razem
Trochę dłużej poleżeć w pościeli

Nie budź tego, co się przydarzyło
Nie niepokój dobrego i złego
Wiem, zbyt wcześnie zaznałem zatraty
Lecz nie pytaj mnie, matko, dlaczego

Nowych modlitw nie ucz mnie, bo po po
To co było, minęło i cześć
Bądź, jak dawniej, światełkiem nadziei
O miłości zaśpiewaj mi pieśń

Więc zapomnij o smutku i trwodze
Zawsze byłem, zawsze będę twój
I już więcej nie wychodź na drogę
W staromodny przyodziana strój