SZMAŁZ: Wspomnienie o Mironie Białoszewskim

Fot. Małgorzata Szmałz.

W tym roku (30 czerwca – red. MPK) będziemy obchodzili 98. rocznicę urodzin Mirona Białoszewskiego. Jedni się nim zachwycają, inni krytykują twierdząc, że jego twórczość jest trudna w odbiorze. Nie zamierzam nikogo na niego “nawracać”, ma już wiernych fanów. Chcę tylko przypomnieć sylwetkę pisarza, który “pisał sobą” i stworzył własny literacki świat. Wpuszcza do niego wszystkich, którzy są go ciekawi.

Oto autoprezentacja, którą umieścił na okładce tomiku “Mylne wzruszenia”: “Urodziłem się w lipcu, w niedzielę w Warszawie na rogu Leszna i Wroniej w 1922 roku. Polonistyki nie ukończyłem w 1947 roku. Pracowałem za to rok na poczcie, jako sortownik listów. Piszę – nie pamiętam odkąd. Dlaczego? – też nie pamiętam”. W “Tajnym dzienniku”  zapisuje: “Dużo przeżyłem w życiu dobrego, złego i ciekawego”. Zadebiutował tomikiem “Obroty rzeczy”. Pokazał w nim, że poezja jest tuż obok “pod ręką”. Szara rzeczywistość może zostać “przerobiona” przy użyciu najprostszych środków, językiem potocznym. Tylko Miron tak potrafił. Stworzył indywidualny styl, swoją osobistą polszczyznę (powołuje się na niego Wojciech Bąkowski – robi to wspaniale!).

Białoszewski pisał o tym, co “pod ręką”, a “pod ręką” była zawsze jego ukochana Warszawa. Nie bez przyczyny nazywano go “piewcą Marszałkowskiej”. Wiersz “Na Chłodnej” to jakby skrócona historia całej lewobrzeżnej Warszawy: “Sklep. Przedtem był tu step. Ale przed stepem to tu był sklep za sklepem, sklep za sklepem…”. Natomiast “Jerozolima” to najpiękniejszy ówczesny (1945) wiersz poety – smutny, refleksyjny – o warszawskim getcie. Wreszcie najbardziej znany utwór Mirona, czyli “Pamiętnik z powstania warszawskiego” – arcydzieło literatury. Ten dokładny opis wydarzeń (tragicznych przecież) pozbawiony jest nienawiści. Myślę, że Miron nawet nie znał tego uczucia. Powstanie relacjonuje z “fotograficzną dokładnością”, nie potępia nikogo, nie wypowiada swoich opinii. Nie ma tam Niemców – są ludzie, sytuacje dziejące się “tu i teraz”. Jest taka książka pt. “Tętno pod tynkiem. Warszawa Mirona Białoszewskiego”. To z niej dowiadujemy się, jak bardzo było mu bliskie jego miasto.

Miron, choć egocentryczny, był dobrym, skromnym człowiekiem. Nie pchał się na afisz. Nigdy nie wystąpił w telewizji, nie czytał ani nie słuchał niczego o sobie. Nie był typem nadętego literata. Zwykły/ niezwykły człowiek, taki nie do odróżnienia w tłumie. Nosił ubrania “po kimś”, nie obchodził imienin ani świąt. Nie pił alkoholu i nie lubił  słońca (okna miał zamalowane na czarno). Umowy wydawnicze trzymał w szafce w łazience, a książki w piecyku gazowym. Dziwak? Może, ale to jemu Rafał Wojaczek napisał wiersz: “Wsłuchać się do ogłuchnięcia, wpatrzeć się do oślepnięcia…” i to o nim Kora powiedziała: “Chciałabym kiedyś spotkac Białoszewskiego. O nic bym go nie pytała, poszlibyśmy na spacer na łąki”. Miron pozostawił wspaniałą spuściznę literacką i przesłanie, by umieć cieszyć się życiem – takim, jakie jest. Byciem “tu i teraz”. Szanowac się wzajemnie i kochać świat. Spoczywa w Warszawie na Powązkach. Kwatera 163, rząd I, miejsce 5. Odwiedźcie go czasem, zasłużył na dobrą pamięć.

MAŁGORZATA SZMAŁZ