Czas na poezję: MONIKA LUQUE-KURCZ

Fot. Z archiwum Autorki. Na zdjęciu Monika Luque-Kurcz.

wielopole wielopole

życie toczy się we mnie
w miejsce przepony ustawiłam goplanę
kantorowską bryłę
pełni wartę
bellini uśmierza ból

nie umiemy się porozumieć
na pięciolinii
zajmujemy miejsca jak w kinie
dzieląc się na rzędy
i sektory

oplatam jego nogi
on zasłania mi usta
dogrywamy ten akt powoli
w promieniach zachodzącego słońca


w pół słowa

myśli popijane zawiesiną
pachną bardziej oceanem
niż wczoraj

gdy wpinam szpilki we włosy
czuję podniecenie
wysoko zawieszone poprzeczki
strącam grzbietem dłoni

żywiczny zapach testosteronu
przypomina o świętach
zapinam wtedy kołnierzyk
pod samą brodę
wsuwam stopy w pantofle z
wysokim obcasem

rozchylam usta


wrong

nigdy nie będziesz w pełni sobą
znajdzie się zawsze ktoś kto powie
muszę poczytać pani wiersze
głos jego zabrzmi tak złowrogo
że się odniechce

chociażbyś głowę zbił o wolność
i własną flagę wysłał w kosmos
wyskoczy zawsze ktoś przed tobą
i powie proszę wieprze pierwsze
aż się odniechce

ziemia przyjęła tyle łajna
tylu łajdaków musi unieść
i wcale nie jest nadzwyczajna
bo tak skażona jadem trupim
że nic się nie chce


uniesienie do granic nocy

nawet gdy milczy jest słowem
w jego oczach jestem kompletna
składam się wolno
w skupieniu aż do ciemnego punktu
plamy pod palcem

na wysokości ud ameryka
kręte metalowe schody
woda wśród prętów jaskrawe
neony

lekka sukienka tłumi fale
puls stuka w kołatkę


orgazmy układam piętrowo na katafalku

z podbitych ścian jeszcze parują
resztki godności
wylizując spod łóżka zaschnięte latte
zjadają same siebie począwszy od pięt
(czuły punkt) ludzkie odruchy
szczątki skwitowane uśmiechem

wzruszeniem ramion otwieram puszkę
niech ćmy znów oblepią nam oczy

spisaliśmy już wszystkie księgi koryntu
spisaliśmy się na medal
bez głowy było nam do twarzy
a jednak to piersi zakopałam pierwsze
dłużej tężeją

jestem gotowa

przyjdź znów z kwiatami
wsypując garść siebie do mlecznej misy
nie zapomnij o świecach
by zabić człowieka
wystarczy przemilczeć

nie dotykając sedna