OCHWANOWSKI: Cykl sonetów niedokończonych – “Wiatr od morza…”

Fot. Z archiwum Autora.

I

Siedzi w Kątach Rybackich w ostatnim kajaku
Stary, siwy poeta przez muzy zdradzony
Nie pił wódki, nie palił, w Boga zapatrzony
Wścieka się na współczesność – pozbawioną smaku
Trącają go znacząco dawne bohatery
Ze starych fotografii wyblakli poeci
Gdy gwiaździsty dyjament mruga, a nie świeci
A liczba pi udaje czterdzieści i cztery
Nagle śmiała pointa strzela mu do głowy
Zmieniając w chińską różę wieniec laurowy

II

Szkoda mi gniazd bocianich na starych okrętach
Zburzonych bezlitośnie przez nowe epoki
Co odrzucając pamięć – często mylą kroki
Na chybotliwej ziemi i w morskich odmętach
Szkoda mi opowieści starych marynarzy
O krwawych bijatykach i portowych dziwkach
O szalonych pokerach, szulerskich zagrywkach
I o tym co się miało, lecz nie mogło zdarzyć
Tylko morska latarnia na życia manowcach
Wypatruje od wieków starego wędrowca

III

Gdy rozgniewany Neptun wystawia rachunki
Żeglarzom, co zbyt śmiało chcą zawładnąć morzem
Kiedy sąd ostateczny na władcy mórz dworze
Wysyła niepokornym śmierci pocałunki
Pękają liny, burty. Dumne wczoraj maszty
Łamią się jak zapałki na sztormowym wietrze
Gdy cierpi na brak tlenu w kajutach powietrze
I jak szczury z okrętu uciekają szanty
Na pogrzebach i stypach łza z pieśnią się zlewa
Której nigdy do końca nie da się wyśpiewać

IV

Butelkę z krótkim listem wyrzuciło morze
Krew – zamiast atramentu, koślawe litery
Skrawek czyjejś biografii bolesny i szczery:
Kochałem was nad życie, mimo upokorzeń
List w butelce znalazła kobieta szalona
Co chciała oddać morzu ostatnie wzruszenia
Niespełnionej miłości zranione marzenia
Co cały świat trzymają w przepastnych ramionach
I nikt nie wie czy z nami została, czy z Bogiem
Szukam jej uporczywie i znaleźć nie mogę

V

Zarżał koń na biegunach schowany na strychu
Szmaciana lalka płacze postrzępiona czasem
Cygański tabor zgasił ogniska pod lasem
Dziecięca pustka świeci w świątecznym koszyku
Idziemy dziką plażą, co nie jest już dzika
Kompasy dróg szukają na mapie pogody
I gdy już sami z sobą nie szukamy zgody
Zegar przed bruderszaftem po chamsku nas tyka
Kiedy ciasno się robi między – tak, a – niby
Morze na brzeg wyrzuca zaśniedziałe ryby

VI

Dla kobiet marynarzy morze nie jest bliskie
Znaczone trwożliwością ciągłego czekania
Bo czas im odmierzają kolejne rozstania
Pachnące namiętnością lub zdrady ogniskiem
Noce są bardziej duszne, ranki bardziej szare
Wycia portowych syren wywołują dreszcze
Szamocą się bezradnie między – już, a – jeszcze
A strach przed samotnością włazi w każda szparę
Kobiety marynarzy wcześnie podstarzałe
Zapatrzone w tarota i sztormów kabałę

VII

Zaszumiało mi morze tęsknotą zakrzepłą
Jak zapomniany refleks pod pędzlem malarza
Jak pierwszy w życiu smutek, który się powtarza
Niebo, co w czasie sztormu zamienia się w piekło
Gasną gwiazdy na niebie i morskie latarnie
Kłania się szczur ostatni zbłąkanym okrętom
Gdzie każdy nawigator ma nadzieję świętą
Że los choć ociemniały – jeszcze go przygarnie
A my zamknięci w sobie, jak portowe bramy
Z wiarą pełną miłości w marynarza gramy
                                                   
                                                 ADAM OCHWANOWSKI