LEWANDOWSKA: Jesień

Fot. Pixabay.com

Budzi ją światło wciskające się przez małe, dawno nieczyszczone okno. Przyciąga jej źrenice jak każdego ranka od… Ile to już lat? Nie może sobie przypomnieć. Słabe, stłumione promienie lekko oświetlają sprzęty zgromadzone w pomieszczeniu: stare, drewniane krzesło, niewielki stolik, metalowe łóżko zaścielone wełnianym kocem. Przyciąga go aż pod brodę i wciąż leżąc, przez chwilę wpatruje się w jaśniejącą w półmroku szybę. W rogu, po jej drugiej stronie, spostrzega delikatną siateczkę pajęczych nici, których jeszcze wczoraj – dałaby sobie uciąć głowę – na pewno tu nie było. Teraz, nie dość, że srebrne nici pajęczej sieci wiszą w oknie jak firanka, to dodatkowo zdobi je ornament w kształcie wplątanego pomiędzy nimi pożółkłego liścia.

A więc to już jesień. Niby zauważyła, że dni stają się krótsze, ale dopiero ten widok na nowo odsłonił w pamięci wspomnienia. Jesienią najdrobniejsze elementy dawno zapomnianych obrazów wracają do niej zawsze na nowo.

I znów dobrze pamięta ten słoneczny, październikowy dzień, kiedy jechała z Piotrkiem do mamy, a jej źrenice łapały wszystkie barwy drzew, które mijali po drodze. To będzie jesienny ludzik, myślała, mój mały jesienny synek. Wyobrażała sobie jego rude – jak czupryna Piotrka, i jak korony drzew – włoski i gładziła czułą dłonią swój ogromny brzuch, śmiejąc się, że znowu kopniakami daje o sobie znać.

– Nasz mały piłkarz znów zaczyna treningi – żartowała. Odkąd USG wyraźnie pokazało, że będzie to chłopiec, Piotrek natychmiast porzucił marzenia o małej złotowłosej księżniczce i razem z nią planował jego piłkarską przyszłość. Teraz na sekundę odwrócił głowę w jej stronę, chcąc znów zobaczyć ten fantastyczny widok, kiedy jej brzuch zdawał się podrygiwać w swoim własnym rytmie.

– Piotrek! – zdążyła jeszcze krzyknąć. – Uważaj na…

Potem pamięta tylko huk i ogromny ból. I wszystkie kolory jesieni wirujące wokół.

***

Żółto-brązowy liść delikatnie drga w pajęczej sieci, jakby próbował poderwać się do tańca. Promienie słońca subtelnie malują na nim złociste refleksy.

Pamięta swoje czułe ręce odgarniające takie same liście z zimnego kamienia. Potem ręce wygrzebują z kieszeni płaszcza zapałki i zapalają wszystkie stojące na marmurowej płycie znicze, całą masę zniczy od wszystkich najbliższych. Od mamy, taty, Małgośki, Tomka, mój Boże, ona tego nie wytrzyma.

– Ja tego nie wytrzymam, Piotrek – mówi i osuwa się w jego ramiona. I znów czarny wełniany materiał jego płaszcza wchłania jej łzy. Co ona zrobi? Jak ona będzie żyć? Piotrek przygarnia mocno do siebie jej drgające, obolałe ciało. Czy to tak musi boleć? Potem prowadzi ją do auta, jadą do domu, siadają na wersalce i patrzą na puste łóżeczko. Jeszcze tego samego wieczoru Piotrek znosi je do piwnicy. Tuk, tuk, tuk – nogi łóżeczka stukają po drewnianych schodach; tak brzmi melodia niespełnionych marzeń. Zatyka rękami uszy i kiwa się w przód i w tył, w przód i w tył, w przód i w tył. Ona tego nie wytrzyma.

***

Krople deszczu rytmicznie stukają o parapet. Tu okno nie ma parapetu. To musi być tamten parapet, tamten dzień, tamten deszcz. Stoi przed oknem, patrząc, jak smugi wody płyną po szybie. Nie ma już siły płakać, wypłakała już wszystkie łzy. A może niebo płacze teraz za nią? Odwraca się i napotyka w szybie kredensu swoje-nie swoje odbicie. Kim jest ta kobieta o martwym spojrzeniu podkrążonych oczu, o potarganych włosach i głębokich bruzdach wokół niedawno jeszcze młodych ust? Kim jest ta postać o płaskim, bezdennie pustym brzuchu, w którym jeszcze przed miesiącem mieszkało jej dziecko? Nie mogąc wytrzymać jej spojrzenia, znów odwraca się w stronę okna i spogląda przez załzawioną szybę. Patrzy na mokre ulice, wplątuje wzrok w nagie już prawie gałęzie drzew, szarpane listopadowym wiatrem. Deszcz wciąż miarowo bębni o parapet. Każda – kropla – deszczu – wbija – się – w mózg, drażni – każdy – nerw. Nagle ją dostrzega. Drobna kobieta w wyraźnej ciąży idzie chodnikiem pod granatowo-szarym parasolem. Idzie tu jak co dzień, bezwstydnie i bezpardonowo. W każdym jej kroku jest coś bezczelnego, jakaś pogarda dla niej, matki-nie matki. Suka! Złośliwa, tępa gnida. Najważniejsze jednak, że niesie jej dziecko, jej małego, jesiennego księcia. Sądząc po wielkości jej brzucha – to już czas. Musi działać. Musi zrobić to teraz. Wbiega do kuchni i chwyta w pośpiechu największy kuchenny nóż.

***

– O Boże, coś ty zrobiła, coś ty najlepszego zrobiła?! – Piotrek podbiega do niej i próbuje wyjąć dziecko z jej czułych rąk. Nie odda mu go, nikomu go nie odda, to jej synek, jej cudny jesienny książę. Sadza ją wraz z chłopcem na ławce i dopada do leżącego na mokrym trawniku ciała kobiety. Pochyla się nad nią, potrząsa, przykłada ucho do jej ust. Potem zaczyna płakać.

– Coś ty zrobiła… – powtarza przez łzy, wyjmując z kieszeni telefon i wystukując na nim jakieś numery.

– Zobacz, jaki jest śliczny – mówi do Piotrka i gładzi ciałko maluszka, przelicza drobne paluszki, całuje małe stópki.

Po chwili przed ich domem zatrzymują się jakieś auta, ktoś siłą zabiera jej dziecko, krępuje ręce. Słyszy swój własny krzyk, rozpacz znowu rozrywa jej serce.

– Oddajcie mi synka! Oddajcie mi moje maleństwo!

Obrazy kolejnych chwil zamazują się. Pod wełnianym kocem jest ciepło i bezpiecznie. Zamyka oczy i wsłuchuje się w deszcz.

KATARZYNA LEWANDOWSKA