Czas na poezję: MAŁGORZATA WÓJTOWICZ

Fot. Z archiwum Autorki. Na zdjęciu Małgorzata Wójtowicz.

Dotknij mnie

śni mi się las. z bezlistnych gałęzi
noce spadają prosto w moje oczy.
nic nie jest na swoim miejscu,
jakby zdarzyło się przez przypadek.
głodne ręce wyrywają źdźbła,
szukając resztek ciepła.

nasiąkam zbutwiałą wilgocią,
chodzę po śladach.
pod palcami czuję kruche kosteczki
otulone miękką i wilgotną skórą.
jeszcze chwila i wszystko się zmieni.

 

Kilkanaście minut po piątej
 
Po omacku szukam drzwi, 
spękane warstwy farby 
odpadają wraz z tynkiem. 
Mam siedem lat i niebieską, 
aksamitną sukienkę do kolan.
 
Nie muszę rozmawiać, 
mimo że patrzą na mnie czyjeś 
rozwodnione, niebieskie oczy. 
Noc wypalona przez dzień 
powoli w nich stygnie.
 
Nie rozumiem słów, 
dogasają cicho w mojej głowie. 
Proste pytania są jak otwarte rany. 
Zmęczenie odsłania przestrzeń, 
w której lęgną się potwory. 
Świat drży, kiedy podnoszą
moją sukienkę.
 
Dotykam ostrożnie czoła, 
rozżarzone plecy parzą. 
Kładę głowę na podłodze, 
jestem otwarta.

 

Poranek

Na jej ręce jeszcze czeka brudna podłoga,
chleb, czajnik, łóżko i ciało. Ciężkie, bliskie.
szybki oddech znikąd i zewsząd. Ciepły szept
jak sekret zamknięty w ułamkach spojrzeń.

Otwiera delikatnie drzwi. Powtarza jego imię.
Szorstko, bez zdrobnień. Chciałaby odpocząć,
zatrzymać się, przysiąść na tamtej ławce,
kiedy jeszcze naiwnie czuli, młodsi, jaśniejsi,
uciekając w przyszłość, gubili w pośpiechu
zwinięte koszule, swetry, listy.

Teraz chodzi cicho po zimnym mieszkaniu,
bezwstydnie nieszczera, z wymuszonym uśmiechem
rozwiewa resztki nocy, wietrzy pokój, zamyka przeszłość.
Wie, wytchnienia nie będzie, a nadziei tylko tyle,
ile zmieści w słowach.

 

Liczy się tylko głód
 
Znowu jest wojna, nienawiść puchnie pod skórą,
w gardle drapie tak, że nie pomaga wódka.
Bokiem wychodzą prawdy, 
o których myślało się, że ostateczne,
słowa tracą zasięg. Zamiast znaczeń
tylko iskrzenie na linii,
zamiast ognia skoki gorączki
i rozdrapany do krwi tynk.
 
Jest trzecia nad ranem, pierwszy świt,
będziemy go sączyć z plastikowych kubków.

 

Syberie

Kiedy się obudzisz, zobaczysz na drzewach śnieg,
świąteczny jak lukier. Bądź wtedy nieugięta.

Choć mnie jeszcze nie znasz, nie przyśpieszaj kroku,
ucz się chłodu, niech cię niesie północ.

Omijaj rzeki skute lodem i martwe granice,
wsłuchuj się w oddechy i skrzypienie kroków.

Pod śniegiem jest rozpacz, uboga tkanka zimy
– biały wiersz ze słów pobielałych ze strachu.