Czas na poezję: MAGDALENA ŁUBKOWSKA
niedosyt
tak mi mało
mlecznych piór świtów
i motylich zmierzchów
sennych płatków jabłoni
i ciepłych palców gwiazd
w kąciku warg
tak mało szumu
wieczornych ptaków
i twoich bezpiecznych gniazd-ramion
słońca pod skórą
sosnowych ziaren ciszy
pod przygaszonym niebem
nim zapłoną
zielone dłonie drzew
cicho zgasnę
w ich bolesnych korzeniach
ptasie niebo
(akromonogram)
a jeśli spadnie nam w dłonie deszcz
z ciszą żywych drzew
wrośniemy w ostatni brzeg
gwiazdy zasną za horyzontem
między niebem a niebem
miłość rozłoży kruche skrzydła
a zmierzch poczeka na nas
spaloną barwą snów
w twoich czułych palcach
hemarie zakwitną pąkami świtu
u stóp stęsknionych wierzb
bosymi ścieżkami lasu
uciekniemy w ptasie niebo
Biały motyl
Czekam na szept porannych ptaków,
ciszę żywych drzew,
pierwszy deszcz w tętnicach milczenia
i ciężar zielonych skrzydeł.
Biały motyl usiądzie mi
na dłoni, strach skrzepnie
pod skórą.
Czekam na czułe ramiona
wschodów i zachodów nieba,
krople zmierzchu na rzęsach,
szum ptaków wieczornych
i smak sennych słów
za horyzontem.
Na brzegu słonym od ciszy
czekam na słowa ostatniej modlitwy
o twój powrót.
(nie)obecna
jestem tą
której zdarzyła się
miłość
z nieba sypało nam się lato
nachylałeś słońce
do moich rąk
między wargami przepływały
najczulsze sny
jestem tą
która już nigdy nie zakwitnie
żadnym kolorem
kładę dłonie
na martwej miłości
cisza pęka
od nadmiaru milczenia
przygryzam wargi do słonej krwi
która wypełnia żyły
umarłych nocy i dni
rodzę się na nowo
w bólu
wciąż żywych snów